Jak to jest, że wiernie idąc za Panem Bogiem i ciągle próbując zmagać się ze swoimi słabościami – nie staję się bardziej święta, tylko jeszcze wyraźniej widzę swoją nędzę? Uświadamiam sobie, że urodziłam się grzesznikiem i umrę jako grzesznik. Nawet jeśli będę żyć bardzo pobożnie i wypełniać wolę Bożą, to nie zeskrobię z siebie skłonności do grzechu. Jednak ta informacja nie zniechęca mnie do walki o zrastanie w wierze, tylko napełnia nadzieją, bo przecież Jezus przyszedł do grzeszników.
Święty Paweł mówi: „Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy” (1Tm 1,15). Ciągłe nawracanie się jest dla mnie przypominaniem sobie, że moja słabość nie powinna mnie zatrzymywać na mnie samej, tylko kierować bezpośrednio do Jezusa. To On odkupił mnie z grzechów. „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał swoje życie na okup za wielu” (por. Mt 20,28).
Jeśli uważam, że doszłam do momentu, kiedy nie potrzebuję nawrócenia, to Bóg przestaje mi być potrzebny. Jeśli myślę, że nie mam grzechu, to łatwo mi rzucić kamieniem w drugiego człowieka i wytknąć mu jego błędy. Świadomość grzeszności swojej i drugiego, stawia mnie na równi z każdym i zachęca do miłosierdzia – przecież „słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi” (Mt 5,45). A słowa: „bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48) inspirują mnie w doskonaleniu się w miłości – zarówno do Boga, siebie, jak i do bliźniego.
Malwina Kocot (red. nacz.)
Bewertungen
Es gibt noch keine Bewertungen.